Teatr
dla życia - LECH ŚLIWONIK
_____________
Gdy –
nie tak dawno – nasz świat znormalniał, wyszło na jaw jak
bardzo jest nie-normalny. W światłach dnia i neonów stanęła
bieda, którą wcześniej wywoziło się za rogatki miast, by nie
kalała czystości idealnego systemu. Zaraz potem upomniały się o
prawa do obecności kolejne obszary nieszczęść. Indywidualnych,
ale poprzez swój zasięg – zarazem zbiorowych. Obszary
dewiacji społecznych – alkoholizmu, narkomanii, drugiego życia.
Blisko ćwierć miliona młodocianych przestępców wymaga nadzoru
kuratora. Tak zwane subkultury opanowały całe środowiska,
dzielnice. Bezrobocie dotknęło parę milionów ludzi. Skutki
ekonomiczne w ich życiu widać szybko, skutki społeczne –
depresje, napięcia w rodzinach, utratę kontaktów międzyludzkich
– poznamy niebawem. Trochę tylko później zetkniemy się ze
skutkiem w postaci psychospołecznego rozwoju dzieci bezrobotnych. A
jeszcze choroby „cywilizacyjne”: nerwice, psychozy,
psychopatie; Kazimierz Jankowski uważa, że pomocy wymaga 3-5
milionów ludzi. I jeszcze – co dziesiąty Polak jest inwalidą
(za kilka lat zapowiadany jest „wyższy” wynik –
do 13 procent). Przerwijmy w tym miejscu.
Powiedziane
zostało – obszary nieszczęść. Ale przecież trzeba tu użyć
i innego określenia – obszary oczekiwań, potrzeb. Żyjąc
w społeczeństwie podzielonym, mogliśmy udawać, że każdym z
przypadków zajmuje się specjalna służba: milicja przestępcami,
pedagodzy dewiantami, domy poprawcze młodocianymi skonfliktowanymi
z prawem, psychiatrzy „nienormalnymi”. W społeczeństwach
demokratycznych dawno rozstano się z takimi złudzeniami. Jeśli
roczne utrzymanie więźnia kosztuje drożej niż rok nauki
studenta, to resocjalizacja staje się interesem społeczeństwa,
nie zaś wyłącznym zadaniem jego wyspecjalizowanych służb.
A jeżeli tak – do pracy trzeba zaprząc wszystkich, którzy
mogą być pomocni. Także kulturę. I są państwa, gdzie kultura
traktowana jest (nie wyłącznie) jako zadanie społeczne – ma
zapobiegać negatywnym rezultatom zjawisk i procesów, a nawet
rezultaty te przewidywać. Takie właśnie zadania otrzymała
kultura w Niemczech (jeszcze Zachodnich), kiedy przewidywano rychłą
falę bezrobocia. Najczęściej jednak – niestety – działania
mają charakter naprawczy. Tylko tyle – wobec potrzeb
i aż tyle – wobec skali problemu.
Teatr i terapia. O próbach łączenia tych sfer słyszał
prawie każdy. Psychodrama Moreno, gry spotkaniowe, teatr w więzieniu,
gry dramatyczne niepełnosprawnych. Na ogół „coś” się
słyszało – że ktoś, gdzieś... Zdecydowana większość
kwituje takie informacje pobłażliwością pomieszaną ze wspaniałomyślnością
(„a niech tam sobie”), u niektórych wywołują
one agresję („w głowach się przewraca, jeszcze im salony
urządzą”). Tymczasem wielka część świata dobrze wie, co
to jest i po co. Cell Block Theatre w New Jersey i Theatre for the
Forgetten w Nowym Jorku to teatry więźniów, gdzie prowadzone są
zajęcia warsztatowe, ćwiczenia, skazani piszą muzykę, grają,
przygotowują przedstawienia. Takich teatrów jest w USA wiele,
pierwsze powstały ponad 30 lat temu. Po 10 latach eksperymentu
przeprowadzono badania. Kazimierz Braun podaje, że recydywa w skali
kraju stanowi 85%, wśród uczestników zajęć teatralnych –
15%. W Londynie Michael Croft stworzył przed 30 laty National Youth
Theatre. Wraz z członkami grupy zajął się mechanizmami działania
band ulicznych, frustracjami wynikającymi z nieumiejętności
zdecydowania młodych o własnym życiu. Giuliano Scabia stworzył w
Trieście widowisko z pacjentami kliniki psychiatrycznej.
Skonstruowali ogromnego konia i wyszli
z nim – symbolem swobody – na ulicę. Teatr musi
być niezbędny
– mówił Scabia (rok 1971). Kanadyjczyk John Juliani bada
granice między teatrem, życiem i sztuką, głosi terapeutyczną
rolę teatru w społeczeństwie (był u nas, we Wrocławiu, na
festiwalu teatru otwartego). Alec Rubin w swoim Theatre of Encounter
Company poprzez kreację zbiorową chce odblokować spontaniczne
uczucia, uwolnić od zahamowań.
I jeszcze jeden – niezbędny w tym wywodzie –
przykład. W roku 1974 Robert Wilson rozpoczął współpracę z
„upośledzonym” Christopherem Knowlesem (sześć lat
wcześniej zaczynał pracę z głuchoniemym Raymondem Andrewsem). Chłopiec
stał się członkiem zespołu, uczestniczył w aktorskich
treningach, „prowadził sam ćwiczenia”. Grupa próbowała
go zrozumieć, wejść w kontakt poprzez naśladowanie jego ruchów
i zachowań. Okazało się, że Christopher zdolny jest napisać
– graficznie i dźwiękowo – własny poemat.
Własny, bo własnymi, stworzonymi przez siebie „słowami”.
Jakże przeogromna jest wartość tego doświadczenia. Robert Wilson
dokonał próby odwrotnej niż dotąd stosowane – nie chciał
„unormalnić” Knowlesa, sprowadzić go do naszego świata,
postanowił wejść w jego świat. Najpierw ten świat (a jest to
absolutnie podstawowy warunek w takiej pracy) zaakceptował i starał
się zrozumieć.
Przywołane tu działania mają przynajmniej jedną cechę
wspólną – zrodziły się w określonym nurcie poszukiwań
teatralnych. Ten nurt nazwano „nowym teatrem”, dzisiaj mówimy
o nim – alternatywny. Początki odnaleźć trudno, być może
była nimi praca Living Theatre z więźniami, chorymi. O takich
działaniach pisał w 1979
roku Konstanty Puzyna (Jak
krety), gdy porządkował kierunki w nurcie nowego teatru. „Weźmy
pierwszy z brzegu: działalność teatralną wśród szczególnych,
bo niby marginalnych grup społecznych – wśród chorych, więźniów,
starców, dzieci. Wychodzi ona naprzeciw ludziom najbardziej
potrzebującym pomocy, ludziom upośledzonym. Niesie tę pomoc
poprzez kontakt i współdziałanie, ma więc charakter głównie
psychoterapeutyczny. Posługuje się jednak teatrem właśnie, najróżniejszymi
zresztą jego formami, od ‘normalnego’ spektaklu po
psychodramę i parateatr”.
To było 20 lat temu i Puzyna w zasadzie nie mógł posłużyć
się rodzimymi przykładami (w zasadzie – bo była już Olsztyńska
Pantomima Głuchych – nie dość doceniona, a potem zmarnowana
przez niefortunnych następców Głuszczaka). Na początku tej
dekady sprawy wyglądały już nieco inaczej. Konstruowałem wtedy
swoją „próbę prognozy życia teatralnego” i szukając
istotnych (istniejących bądź pożądanych) „skupień”
w tym życiu, mogłem pomieścić przeświadczenie o coraz wyraźniejszej
obecności narastającego zjawiska. Zacytuję samego siebie.
TEATR DLA ŻYCIA.. Tym razem zacznijmy od przykładów. Olsztyńska Pantomima Głuchych
ma ponad 30 lat, a podobne zespoły niesłyszących działają
w Łodzi, w Szczecinie. Teatr niewidomych w Gdańsku powstał
16 lat temu. W zakładzie
poprawczym w Koszalinie od 6 lat istnieje Teatr Debiut. W 1991 r.
w Warszawie swą premierę zaprezentowała Scena CODA:
wychowanki zakładu poprawczego wystąpiły w autorskim spektaklu
>Dwie drogi<. Teatr Ludowy w Krakowie przygotował >Romeo i
Julię<, w którym zwaśnione rody grali przedstawiciele skinheadów
i punków. W małym miasteczku Krobia od lat odbywa się –
przy coraz liczniejszym udziale grup – przegląd przedstawień
zrealizowanych przez tzw. „upośledzonych umysłowo”. W
szpitalu psychiatrycznym w Obrzycach terapia prowadzona jest
metodami teatralnymi. Teatr stosowany jest w pracy tzw. grup
integracyjnych w przedszkolach oraz klasach skupiających dzieci nadpobudliwe i w szkołach specjalnych. W Gdańsku podjęto
próbę stworzenia teatru z bezdomnymi – lokatorami tzw.
noclegowni.
Teatr dla życia zatem, to wykorzystanie teatralnych metod
pracy oraz możliwości tkwiących w produkcie teatralnym
(spektaklu) dla osiągnięcia złożonych celów w dziedzinach
nieartystycznych, a społecznie istotnych: edukacji, resocjalizacji,
rehabilitacji, psycho i socjoterapii. Drugoplanowość zadań
artystycznych nie wyklucza osiągnięcia poziomu wysokiej sztuki
(przykład - światowe
sukcesy Olsztyńskiej Pantomimy), ale nie stanowi celu głównego.
Można by powiedzieć, że w tym przypadku teatr (praca teatralna)
najbardziej się odrywa od sztuki i zbliża do „życia”.
Napisałem
wówczas te zdania, bo sporo wcześniej starałem się już
towarzyszyć działaniom z tego obszaru; czynię to zresztą do
dzisiaj, przekonany o ich rosnącym znaczeniu i o konieczności
wprowadzania ich do społecznej
świadomości (a
może i akceptacji). Owo towarzyszenie pozwala dostrzec wielki wysiłek
coraz liczniejszego grona podejmujących trud uprawiania
„teatru dla życia”. Trud tym większy, że prawie
niedostrzegany, często lekceważony. Ci ochotnicy są pełni dobrej
woli, ale też przeważnie pozbawieni przygotowania, wiedzy i umiejętności.
Na wielu przeglądach można ujrzeć taki obrazek. Z taśmy płynie
tekst (baśni, opowiadania, ballady), na scenie – wśród
dekoracji zbyt dużych, by można było się ruszać
i zbyt kolorowych, by mógł zwrócić na siebie uwagę człowiek
– bezradni wykonawcy ruchami i gestami ów tekst ilustrują.
Czasami zza kulis wychyli się „reżyser” i daje znaki,
że „nie tak, nie tutaj”. Sztuka miała aktorów
wprowadzić w inny wymiar emocji a oto pogłębia ich izolację,
zamyka w getcie – dowodzi, że bez „normalnego”
niczego nie mogą zrobić.
Bywają przecież – w tych samych spotkaniach –
zdarzenia zdumiewające. Chłopiec, który nie jest w stanie chodzić,
którego trzeba prowadzić i wspierać, na scenie pokonuje swoją
niesprawność, do końca uczestniczy w zespołowym działaniu. A
potem krzyczy – wrzeszczy! Na całe gardło, bo rozumie, że
oklaski są także dla niego. Jego świat stał się w tej chwili
bogatszy o kilka nowych doznań – dzięki
teatrowi. Nigdy do końca tego świata nie poznamy.
Jednak zaryzykujemy: gdyby ze sceny mogli po występie powiedzieć
do nas coś ważnego... Chyba powiedzieliby to samo, co wspaniały głuchoniemy
artysta pantomimy Tadeusz Ostaszkiewicz: „Chciałbym
stworzyć teatr dla głuchych i dla słyszących, bo teatr normalny
jest dla nas niedostępny. Chciałbym grać w tym teatrze. Chciałbym
być rozumiany przez wszystkich i chciałbym usłyszeć choć raz,
jak brzmią oklaski”.
Gdyby na ostatnie dziesięciolecie spojrzeć w sposób trochę
szczególny – można rzec: „tendencyjny”, czyli
chcieć pewne fakty dostrzec, wynik obserwacji okazałby się wielce
interesujący. Andrzej Podgórski
z Teatru 77 został
kierownikiem ośrodka dla dzieci z zespołem Downa. Zygmunt
Duczyński z
Kany pracuje z narkomanami i zagrożonymi alkoholizmem. Członkowie
byłej olsztyńskiej Pracowni
poszli do domów dziecka, do upośledzonych, głuchoniemych.
Anatol Wierzchowski
z Teatru Maja w domu dziecka tworzy ze swymi wychowankami
teatr o nich samych – teatr mądry, kiedyś byśmy powiedzieli
„społecznie zaangażowany” (byli na Łódzkich
Spotkaniach Teatralnych ze Smutnymi
królestwami). Mirosław
Gliniecki z Teatru STOP pracuje z dziećmi nadpobudliwymi, niepełnosprawnymi.
Paweł Szkotak mówi o
swoim Biurze Podróży: „Graliśmy
na rynkach, które są naturalną siedzibą ludzi bezdomnych,
zepchniętych na boczny tor, okaleczonych przez życie. Było tak,
jakbyśmy występowali u nich w domu”. „Do
tej pory korzystam z moich doświadczeń w Teatrze Ósmego
Dnia” – opowiada Paweł
Kamza. Korzysta zwłaszcza z metody kreacji zbiorowej,
opiera się na dziecięcych lekturach, doświadczeniach,
zapatrywaniach. Roberta Wyroda (on i Kamza byli kiedyś „dziećmi” Ósmego
Dnia) pochłonęło poznawanie prawdy dramatu dzieci pozbawionych
rodzin; sposobem tego poznawania jest język teatru. Bolek
Greczyński z Teatru STU – sam śmiertelnie chory
– nie opuścił swych podopiecznych; w nowojorskim Living
Museum razem wędrowali po świecie sztuki, by dowodzić, że jest
to droga do człowieka.
I znowu zdanie, jak kilka stron wcześniej. To nie jest zbiór
przypadków, tych ludzi łączy wspólny
rodowód. Ich
droga teatralna, z czasem i życiowa, rozpoczynała się w
teatrze
alternatywnym. Nie jest dziwne, że z tego niewielkiego
świata wyszło tak wielu zatroskanych o cudze losy. Bo właśnie
ten teatr legitymował się zawsze szczególną wrażliwością społeczną.
Co jednak nie mniej ważne – teatr alternatywny oferuje
potrzebującym nie tylko ludzi, ale także (powiedzmy raczej -
przede wszystkim) zasady i
metody pracy
w teatrze. Więc najpierw kilka zasad światopoglądowych:
akceptacja udziału wszystkich zainteresowanych, przedkładanie
relacji międzyludzkich ponad relacje teatralne, szukanie prawdy w
kontakcie z innymi, partnerstwo,
nie hierarchia, jako reguła współbycia. Teraz z kręgu metod.
Zespołowe tworzenie spektaklu (wynik przekonania o prawie każdej
jednostki do rozwoju), odejście od gotowych rozwiązań na rzecz
„samotworzenia” grupy, ekspresja poprzez ciało, proces
(próby, ćwiczenia, praca) ważniejszy od produktu
(przedstawienie). A jeszcze funkcja „reżysera” –
doradcy i przewodnika, nie dysponenta i egzekutora zadań. I jeszcze
aktorstwo – „autorskie” – konstruowane
z własnych doświadczeń i tylko z cech niezbędnych dla
wypowiedzi, zamiast daremnego wysiłku budowania postaci wyposażonej
w pełny życiorys. Nie uda się tutaj przedstawić pełnego zestawu
metod, środków, przekonań – trzeba by było dać syntezę
teatru alternatywnego, a autor zamierzył, że to pisanie jest
ledwie zwiastunem problematyki. Oczywiście zajmują się tym
problemem i teatry instytucjonalne – wspomniano tu krakowski
Teatr Ludowy, przy Teatrze im. Osterwy w Lublinie jest warsztat
terapii zajęciowej, teatr rzeszowski zajmuje się więźniami.
(...) Tymczasem – powtórzmy – to tylko
zwiastun, a przede wszystkim trzeba jasno powiedzieć: właśnie
teatr alternatywny dysponuje szczególnymi możliwościami kreowania
TEATRU
DLA ŻYCIA.
I już koniec. Można różnie traktować rysowany tu
problem. Na przykład uznać, że świat teatru jest jeden, ale
rozmaity i w tej rozmaitości (form, zadań, obowiązków) jego siła.
Można też sądzić, że są osobne światy teatralne. Wtedy jednak
warto sobie samemu odpowiedzieć na pytanie – czy innym światom
dajemy równe prawo istnienia. Czy akceptujemy tę inność i gotowi
jesteśmy na spotkanie. Wolno przypuszczać, że odpowiedź może być ważniejsza
od naszych teatralnych czynów.
|
|