Przez
zabawę do... ludzi
_____________________
„Teatr dziecięcy
nie
powinien być przygotowaniem do „zawodowej kariery”,
jest
natomiast bardzo ważnym przygotowaniem do życia wśród ludzi.
Nikt
nie może poczuć się zwolniony z odpowiedzialności
za
trwanie i właściwy kierunek
rozwoju teatru dziecięcego”
(„Scena”
IX, 1999)
Od ponad dwudziestu lat wraz z mężem
pasjonujemy się teatrem dziecięcym. Swoją edukację teatralną
zaczęliśmy z małymi 5-6 letnimi dziećmi (i do dziś ją
kontynuujemy). Tu należy dodać, że obydwoje jesteśmy
nauczycielami i pracujemy w małym, podwarszawskim przedszkolu.
Początki naszej teatralnej przygody
były klasyczne - za wszelką cenę dążyliśmy do osiągnięcia
efektu „prawdziwego teatru”. Marzyliśmy o imponujących
dekoracjach, cudownym kostiumie i wielkich dramatach. Żałowaliśmy
często, że nasze dzieci są tak małe, że nie można z nimi tych
dramatów realizować. Zazdrościliśmy nawet nauczycielom, pracującym
w liceach, gdyż (tak sądziłam!) z nastolatkami można zrobić kawał wielkiego teatru. A tymczasem trzeba było (z konieczności)
korzystać z bajek Dziadziusia Brzechwy... cudownych zresztą, ale
trącących myszką. Bardzo szybko przekonaliśmy się, że nie tędy
droga, gdyż:
Ø
wielkie
dekoracje przekraczały możliwości materialne i techniczne małego
przedszkola. Efekt był często... żałosny;
Ø
szycie
kostiumów, oprócz tych samych barier, było bardzo czaso... i
pracochłonne;
Ø
marny
warsztat aktorski dzieci zbyt kontrastował z dekoracjami i
kostiumami „nad stan”.
Bo oczywiste jest, że większość czasu i pracy
zabierało przygotowanie oprawy plastycznej spektaklu. Było to męczące
i zniechęcające... A dzieci? - no cóż. Uważaliśmy, że pamięciowe
opanowanie tekstu jest wystarczającym warunkiem, żeby
„wystawić” przedstawienie.
Aż pewnego dnia... brzmi to jak początek
bajki, ale to było jak bajka....
A więc pewnego dnia nasze przedszkolaki obejrzały „Śpiącą
królewnę” w wykonaniu „aktorów scen
warszawskich” - mierne przedstawienie objazdowej trupy.
Zainspirowało ono jednak bardzo żywiołową dziecięcą zabawę w
śpiącą królewnę. Przysłuchiwaliśmy się zabawnym tekstom,
obserwowaliśmy komiczne sytuacje, związane z niezgodnością zdań
kilkunastu reżyserów i... nagle nas olśniło!
Skoro
jest to atrakcją dla nas, którzy znają na co dzień spontaniczne
zabawy dzieci to jakąż atrakcją będzie dla innych?! Szybko zaczęłam
zapisywać „kwestie” uczestników zabawy i notować
zaistniałe sytuacje. Po niewielkim „wyczyszczeniu”
powstał pierwszy własny scenariusz naszego Teatru. Zbyszek, mój mąż,
zapalił się do niego. Postanowił, w ramach przygotowania bajki
pod przedszkolną choinkę, zrealizować go z dziećmi
5-6-letnimi. Aby zachować nastrój dziecięcej zabawy, trzeba było
zrezygnować z tradycyjnego kostiumu i dekoracji. Teatr musiał
zaistnieć „tu i teraz”, tak jak to się naprawdę
zdarzyło. A więc - stylizowane „koszuliny", brak
dekoracji i oryginalne, dziecięce wypowiedzi.
Tak powstała „Zabawa w Śpiącą Królewnę”, nasz pierwszy wielki sukces.
Od tego czasu zaczęła się prawdziwa teatralna przygoda. Zbyszek
odkrył w sobie zainteresowanie reżyserią, ja – pisaniem
tekstów i scenografią.
Od tego również czasu porzuciliśmy
dotychczasowe ambicje sceniczne na rzecz prostoty scenograficznej i
zabawy dziecięcej. Zaczęliśmy traktować teatr
jako środek, a nie jako cel. Odkryliśmy bowiem, że w pracy z
dziećmi najważniejszy jest proces tworzenia, a nie ostateczny
efekt. „Otwieranie” dzieci, inspirowanie, wyzwalanie
wyobraźni, wspólne ustalenia i analizowanie sytuacji oraz wspólna
zabawa i edukacja stały się podstawą naszej pracy. Dzieci
odchodziły z przedszkola, ale nie z Teatru. Ich i nasze potrzeby i
wymagania rosły. Szukaliśmy ciągle nowych form (nie po to, aby
znaleźć tę najlepszą, ale po to, by poznać ich jak najwięcej).
Próbowaliśmy bawić się ruchem, światłem, muzyką, słowem i
przedmiotem. Bawiło nas to tak samo jak nasze dzieci, których ciągle
przybywało.
Wielokrotnie „wyważaliśmy
dawno otwarte drzwi”, ale samodzielne odkrywanie tajemnic
teatru sprawiało nam olbrzymią frajdę. Dziś mamy w Teatrze kilka
grup dziecięcych i młodzieżowych w wieku od czterech do
dwudziestu lat. Pracują w kilku grupach i dni tygodnia czasem
brakuje, aby spotkać się ze wszystkimi. Lubią przychodzić do
przedszkola. Traktują te spotkania jak relaks, jak oderwanie od
codzienności, a czasem jak wizytę u psychoanalityka. Często
bowiem, zamiast pracy nad spektaklem czas mija na rozmowach: o
szkole, o problemach, o kłopotach, o filmie, o życiu... W
przedszkolu jest ich azyl.
Bo nie chodzi nam jedynie o edukację
artystyczną, rozumianą jako kształcenie aktora. Teatr traktujemy
jako element wszechstronnego pobudzania i wspierania rozwoju
dziecka, otwarcie go, wykształcenie w nim twórczej postawy. Nasza
zabawa w teatr rozbudza pozytywne postawy społeczne, takie jak
zaufanie, odpowiedzialność, pracowitość. A przy okazji wychowuje
dzieci na wymagających i dojrzałych odbiorców szeroko pojętej
sztuki.
Cały czas rośniemy i bawimy się
z naszymi dziećmi. I przestaliśmy żałować, że nie możemy
realizować Wielkich Dramatów. Co więcej: współczujemy młodzieży,
która trafiwszy do licealnej grupy teatralnej uczy się na pamięć
tekstu Uznanego Klasyka i naśladując zawodowych aktorów
odtwarza powierzone role. Odnosimy wrażenie, że ktoś pozbawił
te dzieci etapu przejściowego: odkrywania
i poznawania siebie oraz tajemnic teatru.
Dziś mamy już swoją młodzież.
Ona nigdy nie porzuciłaby procesu tworzenia na korzyść
odtwarzania. Ona nigdy nie wyrzekłaby się dochodzenia do końcowego
efektu przez zabawę. Wraz z nimi i z ich rodzicami tworzymy
prawdziwą rodzinę. Bo o rodzicach dzieci nie wolno zapominać. To
oni ponoszą trudy związane z dowożeniem maluchów na zajęcia i
planowaniem dodatkowych zajęć szkolniaków. To oni poświęcają
swój czas, dowożąc nas na przeglądy i włączając się z nami w
organizację teatralnych imprez. To w końcu oni są zmuszani do poświęcenia,
gdy trzeba wybrać pomiędzy występem dziecka a wyjazdem do
„cioci Jadzi” na wesele.
Jakże często rodzice dzieci
pomagali przygotować salę, piekli ciasta, rąbali drewno na
ognisko czy transportowali zespół i sprzęt swoimi samochodami.
Jakże często jechali po dziecko na obóz czy kolonie na drugi
koniec Polski, aby zdążyć na próbę generalną. Ileż razy
dostosowywali terminy swoich wczasów do teatralnego kalendarza. I
nigdy nie narzekali. Czuli się silnie związani z naszym Teatrem i
z nami. Spotykamy się z nimi również w prywatnym życiu. Większość
z nich traktuje nas jak starych, dobrych przyjaciół, choć są o
wiele, wiele od nas młodsi. Jesteśmy dumni, że udało nam się
stworzyć tę wielką, teatralną rodzinę. A to wszystko dzięki
„Zabawie w teatr”.
Wielokrotnie proszono nas o
poprowadzenie warsztatów teatralnych z obcymi nam dziećmi i młodzieżą
(w różnym wieku i na różnym poziomie rozwoju umysłowego) i za
każdym razem metoda zabawy w teatr sprawdziła się. Można zatem
wyciągnąć wniosek, że nasza metoda jest uniwersalna, że jest językiem
porozumienia pomiędzy wszystkimi ludźmi bez względu na wiek czy
poziom umysłowy.
Zauważyło to również wielu
instruktorów. Coraz częściej na festiwalach teatralnych
obserwujemy tendencję do spontanicznej scenicznej zabawy dziecięcej.
Własny scenariusz gra tu bardzo ważną rolę: dużo swobodniej
bawimy się swoimi tekstami niż cudzymi. Te „cudze”
teksty, zwłaszcza klasyka, powinny stanowić jedynie inspirację do
własnego spektaklu.
O'Neill, wspaniały pedagog
angielski, powiedział kiedyś „Jak
będę chciał zobaczyć Shawa pójdę do teatru narodowego, a tego,
co pokaże mi teatr dziecięcy nie zobaczę nigdy i nigdzie więcej”.
***
Z wywiadu, jaki przeprowadziła Magdalena Konopka,
studentka Kolegium Nauczycielskiego w Warszawie z naszymi dziećmi z
najstarszej grupy.
Pytanie: Co
ci dała zabawa w teatr?
Marta
(19
lat): „Zawsze byłam bardzo zamknięta i
nieśmiała. Przez lata w teatrze otworzyłam się na ludzi.
Nie wstydzę się siebie. A dodatkowo nauczyłam się opiekować
maluchami, co jest mi teraz bardzo potrzebne, bo mam małego
brata”.
Ptyś
(14
lat): „Nauczyłem się samodzielności i dyscypliny. Teraz,
gdy od paru lat jeżdżę latem na obozy i kolonie to mi się to
przydaje. Umiem sobie pościelić łóżko, jem co dają i zawsze zdążam
na czas”.
Monika
(16 lat): „Zwiedziliśmy kawał Polski, byliśmy parę razy za
granicą. To, ilu ludzi poznałam, ile zobaczyłam i nauczyłam się
to jest zasługa teatru. I jeszcze to, że łatwo uczę się na pamięć
– zarówno wierszy na polski jak i dat czy wzorów”.
Majka
(14
lat): „Nauczyłam się sensownie rozmawiać i mieć swoje
zdanie (…) i nie wstydzę
się go powiedzieć”.
Kasia
(17
lat): „Teatr w ogóle nas ukształtował, to znaczy nasze
charaktery. Jest moim życiem (…)”.
Iwona
(17
lat): „Nie wyobrażam sobie, co bym robiła z wolnym czasem. W
zespole, oprócz mnie, są jeszcze dwie moje siostry i brat, a nasi
rodzice to przyjaciele cioci i wujka (p. Wójcików). Ostatnio
wyjechaliśmy razem na wczasy. I jeszcze jedna rodzina. Było nas
razem czternaścioro! To dopiero paczka! Wujek był naszym
ratownikiem, a ciocia opowiadała maluchom bajki – zmyślanki
przez cały dzień (…)”.
Antek
(13
lat): „…A …a ja to się jąkam i nikomu to nie
przeszkadza. I mnie lubią, nawet bardzo. Ja tu się czuję
wspaniale. No i mam większą kulturę, niż te głąby z mojej
klasy, co nigdzie nie chodzą tylko w kółko to wideo
(…)”.
Bartek
(19
lat, syn p. Wójcików): „Teatr nauczył mnie pewności siebie
i wyrażania siebie w różnych formach. Umiem wyreżyserować
spektakl (robiłem to w swojej szkole) i mam wiele pomysłów
podczas prób. Grać też lubię i ponoć umiem (!). Ale aktorem nie
będę. Rodzice nauczyli mnie być twórczym, a aktor zawodowy to
odtwórca. W teatrze nauczyłem się też drugiej mojej pasji:
elektroniki. Ojciec jest atechniczny i ktoś musiał to wziąć na
siebie. Nowa konsoleta i instalacja elektryczna to moje dzieło. Zdałem
na mechatronikę”.
Agata
(14
lat): „Mogę się teraz przyznać, bo teatr nauczył mnie
szczerości, że miałam paskudny charakter. Byłam niekoleżeńska,
chytra i przechwalałam się bez przerwy. Teraz mam same koleżanki
w zespole. Trochę to
bolało, ale było warto (…)”.
|