Rozmyślania
pragmatyka
i
rozterki
idealisty
____________________________________
* * *
Rozmyślania, które będą tutaj przedstawione nie
pretendują do ujęcia naukowego. Raczej są luźnymi, eseistycznymi
uwagami - chwilami twardym ołówkiem naszkicowanymi uwagami o złożonym
zjawisku teatru edukacyjnego. Nie będzie tu eksplikowana jakaś
teoria teatralna lub pedagogiczna, nie będzie postaw, które
jednoznacznie wartościowałyby dany aspekt problemu. Co prawda
znajdą się zdania uogólniające, stwierdzające i nawet niekiedy
postulujące, lecz jest to tylko zewnętrzna połyskująca powłoka,
spod której przebija się wewnętrzne życie sceptycznego
dociekania. Choć całość wypowiedzi skomponowana została według
niewielkich rozdziałów tematycznych, sugerując porządek i
hierarchizowanie racji, w każdym z nich brak pełnego ukazania
sprawy. Momentami wypowiedzi zestawiają
wiedzę potoczną o teatrze
edukacyjnym z wiedzą praktyczną piszącego te słowa, w innym
przypadku są wypadkową szczególnego podejścia do fenomenu teatru
edukacyjnego, podejścia podejrzliwego, nieufnego, lecz właśnie
humanistycznego, tzn. takiego, które każe człowiekowi analizować
samego siebie. Ta różnorodność wyrazu jest zamierzonym melanżem,
biorącym w nawias apodyktyczne zapędy naukowców, płomienne
manifesty praktyków i banalizujące ujęcia wiedzy potocznej
– jeśli to jest rzeczywiście wiedza. Czasami wypowiedzi
w tym tekście są niesprawiedliwe – wynika to z chęci
przedyskutowania raz jeszcze, wydawałoby się już jednoznacznie
określonych przez naukowość, kwestii. Teraz jednak - w tym tekście
- dyskutuje się tutaj bardziej na sposób solilokwiów niż na sposób
akademicki. Jeśli są to wypowiedzi trafne – to być może
wynika ten fakt z tymczasowej prawdy, z momentu intelektualnego, w
jakim się kilka osób znalazło. Nie oznacza to jednak, że
stwierdzenie ma obiektywny wymiar. Oto więc kilka uwag, które
wszystkiemu się przyglądają, a do niczego nie spieszą.
Edukacja
i teatr – czy można to połączyć?
Zestawienie obok siebie tak różnych fenomenów jak teatr
i edukacja budzi pewien niepokój. Taka bliskość bowiem jest
niebezpieczna, istnieją wszak osobne i rozbudowane tradycje
nazywania tego, co jest teatrem i tego, co edukacją. Niekiedy
tradycje te w zakresie definicji epistemologicznych i pragmatycznych
proponują zbliżone rozwiązania i roztacza się wówczas przed
nami obraz cudownej harmonii. Wtedy przy edukacji słyszymy na przykład
o przypominaniu sobie wrodzonej wiedzy, o wydobyciu na zewnątrz
ukrytej wrażliwości i kreatywności, zaś przy teatrze opowiada
nam się choćby o oglądaniu samych siebie czy misterium docierania
do najgłębszych poziomów człowieka. Gdyby iść tym tropem, widać
by było wspólnotę celów, w których chodziłoby o odkrycie w człowieku
tego, co najistotniejsze, tego co już gotowe i doskonałe, a czeka
tylko na odsłonę.
Niekiedy jednak teatr i edukacja prowadzą w różne
strony, niemal sprzeczne. Ludzie teatru, tworzący sztukę
konceptualną, alternatywną lub „czystą” nie godzą się
na bliskość ich dokonań z edukacją i związanymi z nią
nauczaniem, kształceniem, uwrażliwianiem itp. Dla takich twórców
określenie teatr edukacyjny jest deprecjonujące, odbierające
status „wysokiej” sztuki na rzecz „niskiego”
dydaktyzmu. W ich ujęciu wartość zjawiska teatru edukacyjnego brałaby
się ze swoistego „nadmiaru” artystycznych środków
wyrazu, które zaanektowane przez pedagogów służą tymczasowym
tylko celom. Dla idealistów dramatu zestawienie teatru i edukacji
jest więc aktem przemocy, w którym zabiera się coś sztuce, daje
zaś pedagogice. Oczywiście nie wszyscy ludzie teatru tak rozumieją
sprawę, niektórzy teatr edukacyjny widzą jako wartość pozytywną.
Pedagodzy z zarzutami idealistów teatru się nie zgadzają.
Dla nich nie istnieje sztuka „czysta”. A nawet jeśli
istnieje, to nie przesądza to ich chęci zastosowania do procesu
edukacyjnego technik teatralnych. Pedagog wie, że teatr ma środki
tak sugestywne, że warto je stosować w różnych momentach
nauczania i kształcenia,
że umiejętnie stosowane rozbudzają w człowieku wrażliwość
estetyczną i sferę wartości. Ludzie edukacji odróżniają zresztą
to, co jest dramą, z osobną i rozległą tradycją angielską, od
tego co bardziej lub mniej wiązane jest z teatrem. Dla pedagogów teatr edukacyjny jest określeniem pozytywnym, które
wzmaga i uatrakcyjnia proces dydaktyczny.
Oprócz tego jeśli jeszcze szerzej ujmiemy sprawę od
strony sceny, wtedy teatrem edukacyjnym będzie każdy niemal
spektakl, bowiem w pewnym sensie każde przedstawienie czegoś może
nauczyć, coś przed nami odkryć, a więc może nas w pewnym
stopniu wyedukować. Co więcej, za teatr edukacyjny można uznać również
proces pracy reżysera i aktora, proces poszukiwania kontekstów i
znaczeń dla tekstu, dobór konwencji prezentacji. Równie szeroko
można mówić o teatrze edukacyjnym ze stanowiska pedagoga. Są
wszakże tacy, którzy najmniejszy choćby element dramy czy teatru,
bez względu na to czemu służą, nazywają właśnie teatrem
edukacyjnym.
Na wstępie więc trzeba by się określić za jaką teorią
dramatu, teatru i pedagogiki się opowiada. Wówczas dopiero można
coś sensownego mówić o teatrze edukacyjnym. Ponieważ jednak w
dyskusjach o definicjach bardzo łatwo odejść od zasadniczego
przedmiotu sprawy na rzecz mówienia o subtelnościach i
abstrakcjach, niech wystarczy tutaj zamiast właściwych definicji
kilka marzeń czym mógłby teatr edukacyjny być. Te marzenia są
bardziej kreatywne od przekonywania do tego, czym teatr edukacyjny
jest. Czym więc mógłby być? Może środkiem do kreowania postaw
otwartości i schematyczności? Może zachętą do odwagi i wiary we
własne możliwości? Jeszcze mógłby pozytywnie nastrajać do
rzeczywistości... Inspirować do aktów estetycznych... Może przez
to pozwoliłoby to człowiekowi pełniej kontaktować się na
poziomie społecznym, interpersonalnym i wreszcie z samym sobą?
Radosna
teoria i smutna praktyka
Nakreślone przed chwilą szczytne założenia teoretyczne
bardzo opornie przekładają się na praktykę życiową. Oto bowiem
temat bardzo szeroki: teatr edukacyjny w szkole. Pierwszą
odpowiedzią na tę kwestię są dumnie przez dyrektora szkoły
wyrzeczone słowa: „Tak, tak edukację bardzo szeroko
prowadzimy, mamy nawet kółko teatralne.” Dyrektor szkoły
rzeczywiście może być dumny. Oto znalazł kogoś, kto za darmo,
poświęcając swą energię i prywatny czas, odbywa z dziećmi zajęcia
teatralne. Czy jednak są to rzeczywiście działania edukacji
teatralnej? Czy istnienie kółka teatralnego nie wynika z trzech
zasadniczych powodów...? Pierwszy, że nauczyciel chce się wykazać
przed dyrekcją; być może pracuje na wyższy stopień w hierarchii
szkolnej, później zaś z radością o „teatrzyku”
zapomni. Drugi powód to taki, że wszak w szkole trzeba obsłużyć
imprezy okolicznościowe, te zaś winny być „okraszone”
wdzięcznymi pieniami chóru szkolnego i recytacjami kółka.
Trzecim powodem istnienia kółka teatralnego w szkole może być
administracyjno-urzędowa chęć wykazania się dyrekcji szkoły
prowadzeniem działań edukacyjnych. Taki fakt wspomoże
wszak dobre imię szkoły i zapewni lepsze miejsce w rankingu szkół.
W wymienianiu wszystkich powodów brakło najważniejszych.
Co się stało z nieskrępowaną aktywnością dzieci? Gdzie
podziali się zapaleńcy, którzy dla idei lub z niezbywalnej
potrzeby serca realizują się w oddawaniu innym swej pasji? Gdzie
zniknął postulat podmiotowości ucznia i kreatywności
nauczyciela? A na koniec: czy rzeczywiście mówimy tu o teatrze
edukacyjnym? Czy raczej o edukacji teatralnej... Niestety dyrektor
trochę sprawę uprościł...
Dla dzieci sprawa jest prosta: zdarza się teatr! Nie tylko
podczas kółka teatralnego, ale także lekcji teatralnych we własnych
klasach szkoły lub ich wyjazdowego odpowiednika. Jakaż jest jednak
tego najczęstsza postać? Oto przyjeżdża trupa teatralna, często
w nagłówkach swojego logo używa nazwy „teatr
edukacyjny”, wchodzi przeważnie do sali języka polskiego i
po piętnastominutowym montażu na oczach uczniów widnieje w całej
okazałości ów teatr edukacyjny ze szmatką zamiast kotary, brzęczącą
lampą klasową jako reflektorem i zakątkiem między szafą a oknem
jako garderobą. Rzeczywiście po takich prezentacjach uczeń zna
teatr od podszewki. Może być też inaczej: teatralnicy rozkładają
swoje rzeczy w auli lub sali gimnastycznej i proponują swą pracę
dwustu lub trzystu uczniom siedzącym na podłodze. Ta sytuacja ma
swoje prawa, gdyż szkoła, skoro już płaci za program, to chce
nim za jednym razem objąć jak największą liczbę osób, aby
czasem nie trzeba było za jakiś czas znowu brać „tych
artystów”. Kto w takiej sytuacji zastanawiałby się nad
komfortem oglądania programu, kiedy to trzeba pilnować oszołomionych
niecodziennymi warunkami dzieciaków? Ludzi prezentujących program
zbytnio o zdanie się nie pyta, gdyż kto by się tam przejmował życzeniami
w stylu: ograniczona liczba uczestników, zaciemniona sala,
przygotowanie dzieci do udziału w
lekcji teatralnej... Najlepiej w takim razie jechać do teatru
edukacyjnego niczym na wycieczkę. Zawsze to nie będzie zajęć w
szkole, można zrobić
małą grandę w ciemności na widowni lub porzucać różnymi
przedmiotami w aktorów...
A mówiąc serio... W niejednokrotnie jeszcze gorszej
sytuacji znajduje się teatr edukacyjny, proponujący szkole program
profilaktyczny. Tak ważne zadania jak programy antyalkoholowe czy
antynarkotykowe lub projekty o przemocy trafiają do niechętnych
lub wręcz wrogo nastawionych środowisk uczniowskich. Jak bowiem można
dotrzeć do trzystuosobowego tłumu z przesłaniem profilaktycznym?
Niektórzy nauczyciele komentują takie zdarzenia słowami:
„ale jednak była cisza!”. Tak jakby cisza na widowni
miała być jedynym wymiernym efektem trafności programu, jakby
sfera głośno wyrażanych emocji nie była istotna. Gdyby na
widowni znajdowało się sto osób, byłoby miejsce i na ciszę, i
na głośne reakcje, i na rozmowę, może także dyskusję.
Nieufność szkoły wobec teatru edukacyjnego wynika również
z winy samych teatralników. Jeśli występ w szkole jest dla nich
rutyniarstwem, „robieniem kasy” czy „orką na
ugorze”, to trudno oczekiwać entuzjazmu u widzów. Młody człowiek
bardzo szybko wyczuje, kiedy przyjeżdżający doń teatr robi
program serio, a kiedy tylko udaje. Z takiej fałszywości na scenie
bierze się potem agresja u widzów. Jak zresztą widz ma zareagować
na człowieka, który udając narkomana, epatując strzykawkami i
grypsując wyuczonym językiem, wmawia wszystkim, że to program
przeciw uzależnieniom?
Małe
pocieszenie
Po tych wszystkich uszczypliwościach przydałby się jakiś
balsam na blizny. Przecież teatr edukacyjny nie jest chyba skazany
na wieczny dyskomfort? Może więc pewną szansą byłoby stworzenie
dla niego specjalnych warunków istnienia?
Weźmy za przykład warsztaty teatralne... Mogą odbywać
się choćby przez tydzień, nawet i w klasie szkolnej (teraz wszakże
dostosowanej do zajęć przez np. wyniesienie ławek i tablicy) po
kilka godzin dziennie. Takie zewnętrzne zorganizowanie przestrzeni
wspomaga realizację celów teatru edukacyjnego. Teraz rzeczywiście
jest czas, aby ukazać uczestnikom problemy postawy i figury
postaci, zachęcić do pracy nad coraz lepszym wysławianiem się,
może nawet dykcją, jest wreszcie czas, aby zainspirować do wyrażania
własnej niepowtarzalności. Oczywiście teatr edukacyjny nie chce
przez ten przykładowy jeden tydzień robić z uczestnika warsztatów
aktora, nie chce nawet wmawiać komuś, że aktorstwo to najwartościowsza
z dróg życiowych. W zamian za to warsztaty ukazują
możliwości tkwiące w ludziach. Pozwalają się odkryć,
uwolnić spętlone energie, dają sygnał do wyzwalającej zabawy.
Ważne przy tym wszystkim jest również i to, że mając pewien
rytm i plan zajęć,
obejmują pracę z ciałem, tekstem i dążą do pokazu rezultatu
scenicznego spotkań warsztatowych. Dążą, co nie znaczy, że odsłona
jest elementem koniecznym. Warsztaty pokazują raczej, co można
robić dalej czy też później z
prezentowaną podczas zajęć techniką. Czy zastosować ją do
zachowań życiowych (wyprostowana postawa, pewny wzrok, wyraźny
sposób mówienia przydatne w poszukiwaniu dobrej szkoły lub
pracy), czy może stanowić zaczątek umiejętności aktorskich
ukazywanych w castingach do szkół teatralnych (taka niekiedy przyświeca
motywacja młodym ludziom biorącym
udział w zajęciach warsztatowych), czy też może być poręcznym
sposobem urozmaicania lekcji szkolnych (powód, dla którego to
nauczyciele uczestniczą w warsztatach).
Pozytywną stroną teatru edukacyjnego jest również
tworzenie autorskich programów kształcenia, w których dramat i
teatr stają się ważnym i nieodzownym składnikiem. W tym momencie
dobrze widać przejście od teatru edukacyjnego do edukacji
teatralnej. Działania takie prowadzą do powstawania tzw. klas
teatralnych w ambitniejszych ośrodkach dydaktycznych. Przy takim
nastawieniu będzie wtedy czas na teorię i historię dramatu, będzie
miejsce na poznanie specyfiki teatru i wreszcie może na tworzenie
amatorskich zespołów teatralnych. Lepiej byłoby, aby istniały
poza szkołą, gdyż w stosunku do niej jako instytucji młodzież
nie ma raczej pozytywnych skojarzeń i mogłoby to przeszkadzać w
sensownej pracy teatralno-edukacyjnej. Jeśli jednak już wszystko,
co z edukacją teatralną związane musi odbywać się w szkole, można
na te cele zaadaptować tak niby nieatrakcyjne miejsca, jak piwnice
lub strychy. Młodzież będzie wniebowzięta.
Szkoła średnia w tak pojmowanej edukacji teatralnej
sytuuje się chyba lepiej niż szkoły dla dzieci młodszych. Młodzież
pogimnazjalna wykazuje większą dojrzałość i chęć pracy nad
sobą. Nie należy się wcale dziwić, iż na tym polu młodzi
rywalizują ze sobą, chcą się pokazać, zaistnieć jako zupełnie
nowe (bo teatralne, sceniczne) postacie, niektórzy z nich być może
planują już karierę. Gorzej w tym zakresie objawia się szkoła
podstawowa i gimnazjalna, choć przy sprzyjających warunkach
edukacja teatralna mogłaby się i w nich rozwijać równie
efektywnie. Te warunki nie są może aż tak trudne do osiągnięcia,
po prostu więcej pracy, więcej poświęcenia i... być może większa
satysfakcja.
Jeszcze inaczej wygląda edukacja teatralna w środowiskach
akademickich. To co wynika z zajęć obowiązkowych, przyjmowane
jest przez studentów z pewną rezerwą. Trudno się zresztą im
dziwić, jeśli przedmiot, w programie niektórych studiów
akademickich zwany „kulturą żywego słowa”, jest przez
prowadzących i studentów traktowany jako typowe „michałki”,
a więc zajęcia, na których miło i szybko upływa czas. Inny
znowu przedmiot (częsty na studiach polonistycznych)
„Tradycje teatru, kina i sztuk wizualnych” (lub zwany
podobnie) bardzo często realizowany jest jako cykl wykładów lub
pokazów wideo, z zupełnym odrzuceniem zajęć praktycznych.
Wyjściem z opisywanego impasu bywa zaproponowanie
fakultatywnych warsztatów teatralnych, realizowanych przez
profesjonalistów. I tu jest miejsce na dobry teatr edukacyjny. Wówczas
zaowocować to może prywatną właściwie decyzją studenta (co związane
jest z jego prywatnymi pieniędzmi, którymi opłaca kurs) i uczęszczaniem
na takie zajęcia. Wielkim szczęściem dla uczelni jest pojawienie
się studenckiego zespołu teatralnego, znaczy to bowiem nie tylko,
że są w ośrodku naukowym ludzie sztuki, ale i również i to, że
oto mają oni do kogo kierować swe spektakle i to, że całe środowisko
może się czegoś od pasjonatów tych nauczyć. A więc jakieś to
pocieszenie jednak jest...
Co
w teatrze edukacyjnym się komunikuje?
Przy dyskusjach o teatrze edukacyjnym wiele mówi się o
komunikacji. Rzeczywiście sprawa to niebagatelna, gdyż dotyka
zasadności istnienia omawianych tu działań.
Komunikację tę można widzieć na kilku płaszczyznach i
poziomach. Płaszczyzna pierwsza to kontakt werbalny, druga to środki
pozawerbalne. Problemem jest już komunikacja słowna, w działaniach
teatru edukacyjnego trzeba bowiem poświęcić sporo czasu na
zbudowanie wspólnego języka z uczestnikami zajęć. Pojawiają się
wszak ludzie o różnych oczekiwaniach, wyobrażeniach i umiejętnościach,
wszyscy zaś pracują w tej samej grupie warsztatowej. O ile
komunikacja werbalna jest zasadniczo dominująca w każdej
dziedzinie edukacji (także i edukacji teatralnej), o tyle inspirującym
czynnikiem wydaje się być porozumiewanie poza słowne, bardziej wiążące
się ze sztuką i sceną. Niewątpliwie nie jest to łatwa sprawa,
warto chyba jednak próbować, zważywszy na przygodę poznawczą,
jaka się przy tym rozgrywa. Wszak niezwykle mocno rozwija to wyobraźnię,
ożywia poczucie czasu i przestrzeni, zmusza do porzucenia
stereotypowych zachowań.
Zarówno w płaszczyźnie komunikacji werbalnej, jak i
pozawerbalnej teatr edukacyjny zdaje się oddziaływać na poziomie
wiedzy, sfery przeżyć i emocji, dotykać rejonów estetyki i
wreszcie obejmować zagadnienia świata wartości. Aby jednak akt
komunikacyjny mógł uchodzić za pełny, nie można zapomnieć o
odbiorcy komunikatu, kodzie, kanale, kontekście i samym
komunikacie. Wszystkie te czynniki wymagałyby odrębnego omówienia,
na co nie ma tu miejsca. Ważne jest to, iż skomplikowanie i
wieloaspektowość aktu komunikacji w teatrze edukacyjnym wywołuje
pewne ograniczenia, a może nawet kryzys całego procesu...
Widać ten problem na przykład w procesie samorealizacji
człowieka, którą w pewnym okresie stymulować może także i
teatr edukacyjny. Weźmy taką sytuację: prowadzący zajęcia z
nieznanymi mu wcześniej ludźmi przypadkowo dotyka rzeczy, zjawisk,
problemów, nad którym nie ma kontroli ani on, ani sam uczestnik. Wówczas
dochodzi do interesującego, aczkolwiek niebezpiecznego związku, w
którym prowadzący przejmuje rolę terapeuty, uczestnik zaś
pacjenta. Czy prowadzący spotkanie edukacyjne zawsze jest na to
przygotowany? Czy rzeczywiście powinien szybko odejść od drażliwego
punktu i wrócić do mniej dyskusyjnego momentu zajęć? A może to
jest właśnie chwila na prawdziwie ważną pracę edukacyjną w
psychologicznym, a może nawet duchowym wymiarze? Kto jednak
zdecyduje się być psychologiem lub duchownym? Kto weźmie na
siebie taką odpowiedzialność? Prowadzący zajęcia często przyjeżdża
z zewnątrz, porusza kłopotliwą sprawę i wyjeżdża... a człowiek,
którego problem dotyczy – zostaje... Czy będzie umiał sobie
poradzić? Oto niepostrzeżenie wchodzimy w jeszcze jedną strefę
teatru edukacyjnego, czyli na grunt terapii... Kraina to w aspekcie
teoretycznym pedagogom dobrze znana, teatralnikom trochę mniej i jeśli
idzie o jakąś tradycję w tym zakresie w Polsce, jest to sprawa
chyba jeszcze nie dość wyzyskana. Zauważyć jednak trzeba, iż coś
już w tej materii zrobiono (J. Fedorowicz, W. Retz). Jednym z głównych
zadań jakie czekają teatr edukacyjny o terapeutycznym nachyleniu,
wydaje się być znalezienie odpowiedniego języka do opisu
podejmowanych działań. Co rozumieć pod słowem edukacja? Kto jest
tu edukowany? Chory, niepełnosprawny, outsider, inny?
Z samorealizacją związana jest również intymność i
prywatność, która nie chce widoku publicznego, która choć
dotyczy rozwoju, nie łączy się ze sferą tego, co można nazwać
lub pokazać. Problemy i zadania trzeba tu rozwiązać samemu. Tylko
samotność, skupienie i indywidualny namysł może tu spowodować
ruch naprzód, a może zresztą do tyłu, na zewnątrz lub w głąb
siebie. Tam teatr edukacyjny nie ma już wstępu. Chyba, że edukujący
i edukowany to będzie ta
sama osoba.
Teatr
edukacyjny i drwiący uśmieszek?
Teatr i edukacja - czy te światy dadzą się połączyć?
Co w zestawieniu tym jest ważniejsze? Na co położyć nacisk? Co
wreszcie zrobić z pewnym szczególnym uśmiechem u rozmówców,
kiedy wypowiadamy słowa „teatr edukacyjny”? Jedni
– teatralnicy - uśmiechają się, gdyż niektórzy z nich uważają,
że teatr edukacyjny jest działalnością drugiej jakości,
gorszego sortu, może nawet chałturą. Drudzy – pedagodzy
– uśmiechają się, gdyż to przecież trzeba być lekko
postrzelonym, aby tak poważną działalnością jak pedagogika
zajmować się w tak niepoważny sposób jak
„teatrzyk”...
Może pewnym wyjściem z sytuacji byłoby mówić jednym i
drugim: „Teatr edukacyjny to mariaż amatorstwa i
profesjonalizmu, dlatego warto to robić”. Taki paradoks ma
uzasadnienie, ponieważ dobry pedagog z miłości do drugiego człowieka
sięga po wszelkie techniki, umożliwiające lepsze wzajemne
zrozumienie, z profesjonalizmu zaś wynika jego chęć pracy nad
doskonaleniem swego warsztatu, z którego wszak się utrzymuje.
Paradoks ma również rację bytu, jeśli mówi go ktoś ze
stanowiska człowieka teatru, gdyż to z miłości do swego widza
przedłuża się z nim kontakty poprzez pracę edukacyjną, z
profesjonalizmu zaś dba o to, aby ów widz zobaczył teatr żywy,
interesujący i stawiający coraz nowe zadania.
Spełnienie postulatu o mariażu amatorstwa i
profesjonalizmu w tworzeniu teatru edukacyjnego nie jest łatwe.
Szczególnie odpowiedzialne ma w tym zakresie zadanie człowiek
podejmujący się takiego zadania. Jak kogoś takiego nazwać?
Nauczycielem..., wychowawcą...? - za bardzo to szkolne i
pedagogiczne. Reżyserem..., aktorem..., - za bardzo wiąże się z
teatrem. Przewodnikiem... mistrzem...? - to także niedobre, gdyż
zbytnio wiąże się z hierarchią. Podobne trudności przychodzą w
momencie nazywania kogoś, kto decyduje się być drugą stroną
owego estetyczno-edukacyjnego aktu. Czy jest to uczeń...,
student...? – przecież teatru edukacyjnego nie możemy
ograniczyć tylko do sytuacji szkolnej. Czy jest to przeciętny
widz..., oglądacz teatru...? – nie, gdyż dzisiejsza
publiczność nie lubi być edukowana. A więc może adept...,
akolita...? – to zbytnio zakłada jakąś drogę wtajemniczeń
i brzmi lekko pretensjonalnie.
A więc jak nazwać ludzi, którzy uczestniczą w fenomenie
teatru edukacyjnego? Może nazywać ich w zależności od celów,
jakim służy ich spotkanie. W szkole podstawowej, gimnazjalnej i średniej,
kiedy zależy na realizacji programu nauczania, będzie to układ
nauczyciel i uczeń. W teatrze, w którym grają „tę znaną
sztukę, którą każdy szanujący się kulturalny człowiek znać
powinien” pojawia się sytuacja „wielki aktor” i
„mały widz”. W szkole teatralnej lub
podczas cyklicznych warsztatów teatr edukacyjny staje się
niezwykle ważną relacją mistrz i adept.
Może wreszcie być i tak, że podział na edukującego i
edukowanego jest tymczasowy, ograniczony do krótkiej chwili, po której
sytuacja się odwraca i to uczący staje się pouczanym? Może byłoby
to Wielkie Spotkanie na bazie całkiem małego spotkania jeszcze
przed momentem obcych sobie ludzi?
Takie odpowiedzi są jednak niepełne i nie do końca
prawdziwe. Zdaje się, że zjawisko teatru edukacyjnego nie szybko
pozwoli się nazwać... Może nigdy... Byłoby to piękne...
|
|