Gawęda
postulatywna na temat edukacji adeptów
sztuki scenicznej w zakresie ruchu
oraz ważkości sztuki teatru w ogóle
_________________________________________________________________________
Stocton - on - Teese w Wielkiej
Brytanii. Nieduży, kameralny teatr na sto miejsc. Za chwilę
niewerbalny Teatr BLIK rozpocznie swoje kolejne przedstawienie. Po
lewej stronie widowni, tuż przy pierwszym rzędzie, w wózku
inwalidzkim, siedzi piętnastoletni chłopiec. Jest wyraźnie przejęty.
Towarzyszy mu opiekunka. Przez następne 70 minut spektaklu będzie
półgłosem opowiadać niewidomemu chłopcu akcję dziejącą się
na scenie. Zupełnie nie deprymuje jej fakt, że chłopiec nie
widzi, a sztuka jest z gatunku wizualnych.
To samo tournee BLIKU. Workshop Theatre w
Edynburgu. Przy barze dwudziestoletni młodzieniec ze swadą
opowiada o swojej wielkiej roli w spektaklu. Jest dumny z siebie i
dowartościowany. Pomimo zespołu Downa gra jak zawodowiec i jest
lokalnym bohaterem.
Przykłady takie jak powyższe,
można by mnożyć- zwłaszcza te
z zagranicy. Bo u nas, w Polsce w niespełna miesiąc później też
widziałem młodzieńca z zespołem Downa tyle, że gonionego przez
grupę wyrostków jak psa i obrzucanego kamieniami. W Szwecji z
kolei spotkałem się przed laty z kolejnym wyzwaniem: miałem
poprowadzić warsztat z zakresu ruchu i pantomimy z grupą ludzi, wśród
których była dziewczyna na wózku. Rzecz wówczas w Polsce nie do
pomyślenia - tam normalna i, oczywiście, jak się okazało, w pełni
wykonalna.
A zatem, jeśli
t e a t r i
e d u k a c j a , w
y c h o w a n i e, t e r a p i a
i t w ó r
c z o ś ć, to niechybnie i poczwórnie należałoby zakrzyknąć:
TAK!
Pożytki płynące z teatralnej
edukacji, terapii i wychowania są powszechnie znane. Wzorem niedościgłym
jest tutaj dla mnie Wielka Brytania /choć i Skandynawia jak
najbardziej też!/ i jej szkolnictwo z bardzo rozbudowanym
przedmiotem dramatu, do tego szkoły znakomicie wyposażone w sceny
teatralne z prawdziwego zdarzenia, których często nie powstydziłby
się niejeden teatr profesjonalny w naszym kraju. Samodzielna
realizacja spektakli przez młodych ludzi pod okiem doświadczonego
nauczyciela jest doskonałą lekcją myślenia analitycznego oraz twórczej
syntezy jaką jest produkt finalny, czyli spektakl wraz z całą
logistyką niezbędną do tego, by publiczna premiera stała się
faktem. Z jednej strony młodzież uczy się nowego par excellence JĘZYKA,
o niezwykłym stopniu skomplikowania oraz kunsztu organizacyjnego
wymagającego umiejętności zespolenia w jedną harmonijną całość
bogactwa elementów, które na znak dany różdżką Prospera
magicznie zadziałają i zagwarantują zaistnienie, i
wytrwanie rzeczywistości wykreowanej w danym miejscu i o danym
czasie. Jeżeli towarzyszą temu i wspomagają dobre warunki
techniczne - to całość będzie znakomitą propedeutyką do przyszłych
działań w bezkompromisowym środowisku zawodowym, w jakiejkolwiek
dziedzinie.
Jak bardzo teatralna wiedza i
umiejętności potrzebne są nam w naszym codziennym życiu zawodowym i cywilnym
wiemy aż nadto dobrze, uczestnicząc, co krok, w uroczystościach i
oficjałkach wołających, z racji nieudolności i braku wiedzy oraz
scenicznej wyobraźni, o pomstę do teatralnego nieba oraz
samej Melpomeny we własnej, m u z y j n e j
osobie.
Teatralna wiedza i doświadczenie
nabierają kardynalnego znaczenia w świecie i epoce, w których
kwestie autoprezentacji, kreacji wizerunku, autopromocji i świadomego
poruszania się w środowisku profesjonalnych nadobniś i koczkodanów,
pozwoliłyby uniknąć przejawów małpiarstwa, ulegania stereotypom
i kliszom, a także uodparniały przeciw możliwej manipulacji czy
też nader powszechnemu
uwodzeniu blichtrem.
Przypomnienie
przypisywanej Petroniuszowi, doradcy cesarza Nerona, sentencji łacińskiej
„Totus mundus histrionem agit” /lub w innej wersji:
„Mundus universis exercet histrionem” - czyli: cały
świat zgrywa się , gra, będzie tutaj jedynie dopełnieniem
obrazu. Jak pamiętamy z „Quo vadis”, czy też z
nienajlepszego, delikatnie mówiąc, obrazu Jerzego Kawalerowicza,
Neron był cesarzem od 54 roku. Śmiało zatem można stwierdzić,
że teoria o teatralnej naturze świata i życia na nim liczy
sobie co najmniej 2 000 lat. Co ciekawe, sam autor tego
powiedzenia, Petroniusz , miał przydomek Arbiter elegantiarum-
czyli mistrz, sędzia do spraw mody i dobrego smaku. Tak więc,
kwestia dobrego wizerunku i dobrego smaku jest równie stara. Nie
dziwi zatem, że ta właśnie maksyma Petroniusza przyozdobiła
fronton szekspirowskiego teatrum „The Globe” w
Londynie.
Tyle
historia. Tymczasem rzeczywistość skrzeczy i nie Szekspir tu ważny
ani Petroniusz, lecz
ktoś, kto paniom nauczycielkom z Suwałk na przykład /tak, tak,
było tam takie seminarium/, pomoże - jak „pokazać”
na scenie dramat Małego Księcia, który właśnie natknął się
na ogród z
p i ę c i o m a
t y s i ą c a m i róż.
I, oczywiście - jak „pokazać” owe pięć tysięcy
róż, gdy budżet i możliwości szkolnego teatrzyku są więcej
niż skromne, o ile w ogóle są.
Jak
uczyć, jak NAUCZYĆ zatem teatru, jak pierwej go pojąć, a potem
realizować? Pisze Joseph Chaikin, twórca słynnego onegdaj Open
Theatre w swojej książce: „The
Presence of the Actor”:- „...teatr wydaje się szukać
miejsca, w którym nie będzie li tylko duplikatem życia. Bo nie
istnieje jedynie po to, by być zwierciadłem życia, lecz by
przedstawiać rodzaj domeny, królestwa, zupełnie tak jak czyni
to muzyka. Ponieważ jednak teatr obejmuje zachowanie i język
– nie można go całkowicie oddzielić od świata sytuacji,
co w muzyce jest możliwe.” Kategorią podobną do materii
muzycznej jest w teatrze r
u c h.
Zaczynając
pracę z jakimkolwiek zespołem ludzkim zawsze zaczynam od ruchu.
Można właściwie powiedzieć, że jako element kompozycji
artystycznej ruch jest w rzeczy samej
m u z y k ą. Ma swoje momenty bezruchu, czyli
c i s z y , ma r
y t m , ma swoje frazowanie i tempo. A wszystko to o kapitalnym
znaczeniu dla aktorskiego istnienia na scenie. Kiedy zupełnie
niedawno podjąłem pracę z grupą studentów anglistyki, z którymi
mamy wspólnie przygotować spektakl na przegląd teatrów anglojęzycznych,
znaczenie ruchu scenicznego, jak zwykle, ujawniło się w całej
swojej krasie już podczas pierwszej próby. Pozbawiony tekstu, za
którym chciałby jak najszybciej „schować się”, młody
i niedoświadczony aktor staje się natychmiast egzemplifikacją
zjawiska które Erwing Goffman /”Człowiek w teatrze życia
codziennego”/ nazywa
a s y m e t r i ą
p r o c e s u k
o m u n i k a c y j n e g o. Okazuje się, że ciało aktora wbrew
jego woli wysyła znacznie więcej informacji niż aktor zamierzał
i skutkuje wywołaniem wrażeń wcale przez aktora niechcianych.
Pracę
nad dyscypliną ciała i klarownością jego języka dobrze jest
zacząć od b e z r u
c h u . Od pozbycia się odruchów, przyruchów i nieświadomych
gestów zamazujących intencje aktora. Bezruch stanowi walor
identyczny z walorem ciszy w muzyce. Pozwala na wybrzmienie
poprzedniej frazy i przygotowuje ekspozycję następnej.
Uczytelnia przekaz i porządkuje go. Umiejętnie zastosowany
wspaniale buduje nastrój i napięcie. Peter Brook w
jednym ze swoich wykładów wspomina o szczególnym rodzaju
bezruchu, który zauważył u aktorów japońskiego teatru no.
Bezruch ten nazywa Brook s
t a t y k ą
d y n a m i c z n ą : nieruchomy aktor jest wychylony poza
oś równowagi – jego sylwetka zawiera zatem w sobie intencję
ruchu, kroku, gestu, który za chwilę powinien nastąpić. Każe
nam czekać i uważać na tę właśnie chwilę. Trzyma nas w napięciu,
intryguje.
Odrębną
wreszcie kwestię stanowi tutaj zagadnienie czasu. O
długości trwania bezruchu decyduje słuch aktora, słuch reżysera,
rezonans widowni, intuicja. Warto badać i eksperymentować z tym
elementem scenicznego rzemiosła. Rzadko kiedy pamiętamy o bezwładzie
naszego wspaniałego narządu wzroku – oka. Wszyscy wiemy o,
a i miewamy
p o w i d o k i - obrazy trwające w naszej wzrokowej pamięci
jakiś czas jeszcze po ich kontemplacji. Widzimy więc jednocześnie
to, co widzimy, ale i to, co działo się przed chwilą. Jakże ważna
zatem jest choreografa i kinetografia aktorskich działań! Chaos
i radosna twórczość tu panujące świadczą o niefrasobliwości
twórców spektakli i potrzebie studiów oraz ćwiczeń w tym
zakresie. Wszystko w imię lepszej artykulacji i
„dykcji” ruchowej wykonawców, co oczywiście znowu
pozytywnie wpłynie na uporządkowanie i przejrzystość przekazu.
Z
zagadnieniem tym wiąże się kolejne: wybiórczość
widzenia. Podczas gdy ucho nasze jest w stanie usłyszeć
naraz całe instrumentarium IX Beethovena - oko nasze nie jest w
stanie tego dokonać. Niby widzimy cały fresk, ale nie widzimy
detali. A jak zajmiemy się detalem- to reszta przestaje istnieć.
Musimy zatem uciekać się do zabiegów montażowych, rodem choćby
ze sztuki filmu, czy też świata magii /w czym mistrzem był
Mistrz Henryk Tomaszewski/, po to, by bardzo starannie s t e r o w
a ć wzrokową percepcją widza. By mógł zobaczyć to, co
zobaczyć m a .
Bardzo aktualne staje się tu
hasło sztuk walki: najkrótsza możliwa droga jest
najefektywniejszą. Myślę, że na scenie także funkcjonuje taki
wektor. S z t u k a t
e a t r u
w s z a k j
e s t
s z t u k ą
w a l k i. Swojego czasu bardzo pomógł aktorom BLIKU
trening karate, które najpierw ćwiczyliśmy przez rok, a następnie
elementy tego treningu włączyliśmy w zestaw naszych stałych ćwiczeń.
Nauczyliśmy się wiele. Bo to, co dla karateki jest chlebem
powszednim - dla nas było o d k r y c i e m. Najprostszy przykład:
karateka zawsze stoi na minimalnie ugiętych nogach. Tych 5
milimetrów ugięcia w kolanach sprawia, że jest on zawsze w
stanie alertu, gotowy do przyjęcia ciosu, i do ciosu tego
odebrania. Położenie aktora jest
i d e n t y c z n e ! Ten mały techniczny zabieg uczy nas
jednocześnie ekonomii ruchu - umiejętnego gospodarowania energią,
tzn. wykorzystywania zawsze najmniejszej niezbędnej jej ilości
oraz d e t e r m i n a
c j i. To dla uzyskania tej ostatniej przecież, Konstanty Stanisławski
kazał aktorom uprawiać akrobatykę! Aktor musi umieć skoczyć w
czeluść i zdecydować o tym w ułamku sekundy. Bo nie może się
wahać – nie ma na to czasu, jako że czas na scenie jest
zawsze P r e s e n t P
e r f e c t : teraźniejszy dokonany. Czyli, że
z a w s z e jest
dla niego za późno.
Dla
własnego komfortu, aktor musi mieć klarowną sytuację. A tejże
częściej nie miewa niż miewa. Dlatego oglądamy tak wiele męczących
sztuk. Męczących, bo męczy nas męczenie się aktora w nich.
Tak! - bo widz, inteligentna krowa rozparta w teatralnym fotelu,
jest skażony wrażliwością i ma prawo do znużenia. A jak mawia
Witia Panow, zaprzyjaźniony reżyser z Archangielska: „
Chodzi o to, by grać lekko,
z czuciem i
radością”.
Ruch
sceniczny pozwala również na uruchomienie
w y o b r a - ź n i zarówno
u młodych wykonawców, jak i ich widowni. Umiejętnie zastosowany
s k r ó t m
y ś l o w y i
precyzyjny ruch oraz gest pomogą nam w narracji, stworzą
praktycznie każdy rekwizyt, wykreują każdą przestrzeń bez
konieczności fizycznej zabudowy przestrzeni i użycia
materialnych rekwizytów. Nadto często dominują one i przytłaczają
niedoświadczonych aktorów.
Zupełnie niedawno poprosiła mnie o konsultację z zakresu
pantomimy instruktorka Bogna Banaś z Miejskiego Ośrodka Kultury
w Kołobrzegu. Fabuła jej spektaklu zatytułowanego
„Wizyta”, według Ingeborg von Zadow, granego przez
nastoletnich wykonawców Grupy Teatralnej, zawierała między
innymi takie „rekwizyty” jak studnia /do której
oczywiście ktoś wpadał i był potem z niej wyciągany/, ogromna
dziupla w drzewie, zaczarowane drzwi, zakwitająca jabłoń na
wietrze, itp. Jak się okazało później- wszystkie te elementy młodzież
mogła znakomicie wykreować za pomocą ruchu oraz własnych ciał.
A pomogła jej w tym magia teatralnej umowności, wsparta
„inżynierską” analizą działania mechanizmu kołowrotu
i elementami mimu iluzyjnego oraz, przede wszystkim, własna
wyobraźnia. W opisanym tu „igraniu” z umownością
nieodzowny jest szacunek dla wyobraźni widza. Stworzone ruchem i
ciałem cembrowina studni, dziupla w drzewie czy drzwi, nie mogą
„gubić” swoich rozmiarów ani kształtów, zmieniać
położenia ani kątów. Paradoksalnie, oko widza jest tutaj
niezwykle czułe na „powidoki” tych nieistniejących
obiektów i natychmiast wyczuje każdy fałsz wynikający z braku
precyzji. W zupełnie podobny sposób /ciało i ruch/ udało nam
się stworzyć z paniami nauczycielkami z Suwalskiego ogród z pięcioma
tysiącami monstrualnie próżnych róż, po spotkaniu których,
Mały Książę tak bardzo bolał nad zwykłością jego jedynej róży.
W
prawidłowym posługiwaniu się gestem i ciałem aktora niesłychanie
pomocna jest znajomość podstawowych środków ekspresji z
klasycznego mimu rodem, takich jak:
i d e n t y f i k a c j a, k o n t r a p u n k t i
t o k . Szeroko
pojęta identyfikacja - to zabieg polegający na tym, że ciało
aktora lub jego część przyjmuje na siebie cechy odgrywanego
przedmiotu czy idei, niejako identyfikuje się z nimi. Najprostszy
przykład, za czasów mojego terminowania w pantomimie dosyć
zabawnie określany jako: „mim - zabudowa architektoniczna
sceny”- to ten, gdy aktorzy, już to za pomocą dłoni, już
to całych ciał, tworzą ściany pomieszczenia, przedziału
kolejowego, czy celi przyjmując na siebie ich atrybuty: płaskość,
pionowość, sztywność, nieruchomość /będą się jednak kołysać
i chybotać w przypadku jadącego pociągu/, twardość,
niezmienność.
Kontrapunkt
z kolei to zwielokrotnienie ekspresji ruchu poprzez zastosowanie
jednoczesnego ruchu dwóch partii ciała o przeciwnych wektorach.
I tak, wyimaginowana szafę „popychać” będziemy dłońmi
/ruch do przodu/ oraz biodrami /ruch wstecz/. Warunkiem poprawności
jest tutaj bezwzględna symultaniczność obu ruchów.
Tok
z kolei jest impulsem-skurczem mięśni brzucha, jakby wielką
literą rozpoczynającą frazę. Ma zasadnicze znaczenie dla
klarownej artykulacji ruchowej. Dosyć trudny do wypracowania z młodszymi
wykonawcami. Chociaż byłem świadkiem umiejętnego wykorzystania
opisanych środków przez członków
świetnego dziecięcego kabaretu „Leśni
Skauci” z Leśnic pod Lęborkiem /prowadzący: Jarek
Greszta/. Było to efektem wspólnego warsztatu odbytego z członkami
Chwilowego Teatru Pantomimy OBLIQUE podczas Spotkań Teatralnych w
Parchowie koło Bytowa.
I to by było na tyle.
Pozostając w pełni przekonany, ze ruch to afirmacja życia, a życie
to TEATR, wołam jak na wstępie:
W I Ę C E J Ż
Y C I A ! ! !
|
|