Nie
tylko teatr - wyimki
___________________
...poezja jest umiejętnością,
która działa najsilniej na ślepych, a malarstwo czyni to z głuchymi, zapisał Leonardo da Vinci w
swym „Traktacie o malarstwie”.
Czy można to spostrzeżenie
rozwinąć i odnieść do sztuki teatru,
gdzie wzrok i słuch są współważne? Chyba tylko tak: teatr jest
umiejętnością, która działa najsilniej raz na bardziej ślepych,
innym razem bardziej głuchych, a to, jak wiemy z doświadczenia,
dotyczy nas wszystkich. Powtórzmy zatem jeszcze raz: teatr jest
umiejętnością, która działa najsilniej na trochę ślepych,
trochę głuchych, czyli ludzi normalnych.
Co jest powodem takiego szczególnego
działania? Zapewne każdy z nas, kto w sposób praktyczny zetknął
się z teatrem, miałby tu inną odpowiedź – w zależności
od rozpoznania materii teatru, od roli aktora w tym wyobrażonym świecie,
od refleksji nad odbiorcą, jakim jest każdy konkretny człowiek,
widz, któremu sztuka teatru powinna służyć.
Czy teatr jest tylko soczewką
skupiająca najbardziej dramatyczne, komiczne, groteskowe albo
farsowe przejawy życia?
Z własnego doświadczenia wiem,
że to, co w teatrze fascynowało mnie najbardziej, była jego
misteryjność, ale też ulotność. Inna przestrzeń, którą buduję,
w której się poruszam, wykraczająca poza porządek tego, co
spotykamy na co dzień. Widoczny, dotykalny –
bo sam przecież tego nie wymyślałem – dar łaski,
gdy widziałem, że miała coś z piękna. Nie można było tego
inaczej nazwać.
*
Życie
ma swoją muzykę tła. /Nie potrafimy rozpoznać jej źródła,/
Ale czasem udaje się nam zapamiętać melodię..., te pierwsze
strofy, jednego z utworów metafizycznej poezji Roberto Juarosa, mogłyby
być mottem ogólnych rozważań o teatrze, o sztuce i o tym, co
decyduje, że artystyczna składanka, w najlepszym razie zestrój,
staje się dziełem sztuki – samoistnym, oddziaływującym, którego
się słucha, na które trzeba patrzeć, nieobojętnym.
Jak to
się dzieje? Aby być świadomym swej umiejętności twórcą,
trzeba to wiedzieć. A zdarzało się to nielicznym. Tadeusz Kantor
kiedyś powiedział: Życie pokazuje się przez brak życia.
Potrzebny
jest czas i dystans, aby lepiej, to znaczy zgodniej z prawdą,
widzieć. Zwykle mówimy: nie mam czasu. Zajęci troską o własne imago
w oczach innych, oszukujemy, najczęściej i najłatwiej, samych
siebie. Ciężarowi świata tak błogo się poddajemy, jak nieraz
człowiek poddaje się naporowi snu.
Ciężarowi świata towarzyszy wtedy ciężar nas samych. Jak wtedy
mówić o prawdzie w sztuce?
W połowie
minionego już wieku Wasyl Kadinsky w swym słynnym eseju „O
duchowości w sztuce” pisał: Artysta musi siebie wychować
i zgłębiając własne serce, przede wszystkim zadbać o swoją
kulturę duchową i ją rozwinąć, by jego talent miał jakąś pożywkę
(...) musi mieć coś do powiedzenia, ponieważ jego [głównym]
zadaniem nie jest opanowywanie formy, lecz dostosowywanie jej do
treści. W
innym przypadku, kontynuuje Kadinsky, może stać się oszustem i
kuglarzem oszukującym nie tylko odbiorcę, ale i samego siebie.
*
Każda
sztuka jest zagrożona fałszem, widzimy przecież
jakby w zwierciadle, niejasno. Ale teatr, w którym się
gra, udaje i mówi, dodatkowo styka się z kłamstwem. Wiedzą o nim
najlepiej aktorzy, jeśli tylko jeszcze o tym myślą.
Andrzej
Seweryn, w przerwie przed ponownym przywołaniem Don Juana na scenę
w Awinionie, w 1993 roku, na pytanie: Co tworzy magię teatru?,
odpowiedział: Ten najwyższy rodzaj kłamstwa.
*
W świecie,
w którym żyjemy, w świecie konsumpcji, areną życia jest rynek,
którego właściwością jest kupować, spożywać, jak najwięcej.
Centrum zainteresowania jest tu wyłącznie człowiek – jak go
przekonać, uwieść, kupić. Na rynku rzeczy tracą swą trwałość
i zagrożenie. Skoro zasadą jest jak największa konsumpcja, to właśnie
nietrwałość rzeczy staje się ich cechą podstawową. Miarą
wszystkiego jest miara pieniądza.
Ale
„człowiek żyjący
bezmyślnie w dostatku, równy jest bydlętom, które giną”
(Ps. 49,13). Ponieważ nasza ograniczoność i skończoność są
dla nas oczywiście nie do przyjęcia, udajemy, że chwila jest
wiecznością, przemieszczamy się w różne miejsca, na różne
sposoby, szukając krainy bez granic, bez cienia, gdzie nie byłoby
widać naszych braków. A gdy i na to nas nie stać, poruszamy się
w przestrzeni matematycznie wyobrażonej, wirtualnej.
Pozór,
tymczasowość, życie chwilą –
teatralizacja, dotykają nas, ludzi normalnych, wszystkich.
*
W
przeciwieństwie do materialnego dobrobytu, który osadza się w
przestrzeni przedmiotów i produktów, tylko przedmioty ducha wpisują
się w czas. Ta kraina czasu też jest naszą krainą.
Późna
nowoczesność nie godzi się jednak na istnienie tych naturalnych,
religijnych czy kulturowych odniesień z racji ich rzekomej względności.
Dzieje się tak i w życiu, i w sztuce. Podważywszy wszelką prawdę,
wyzbywamy się wiary i historii, żyjemy wyłącznie dla siebie.
Pojawia się wtedy ilościowe pojęcie „jednostki”
wyzwolonej ponoć z kultury, tradycji, która na niej ciążyła, będące
wyrazem złudnego poczucia samowystarczalności. Taka jednostka
wierzy, że sama w sobie stanowi alfę i omegę. Jej domniemany
„świat ducha” sprowadza się do zachowań, poglądów,
które sobie wynajduje, kiedy są jej potrzebne, i które odrzuca,
gdy myśli, że czas ich przeminął. Z inną, podobnie jak ona
jednostką, chce się łączyć tylko dobrowolnym kontraktem, umową,
którą będzie mogła rozwiązać, jeśli przyjdzie jej na to chęć.
Krótko mówiąc: jak najmniej, najlepiej wcale, odpowiedzialności.
Konsekwencją
takich wyborów jest samotność. Jednostka jest sama, ponieważ
zajmuje się ciągle swoim stanem posiadania, dobrobytem. Jest
przeciwieństwem „osoby”, dla której wymiar społeczny
i historyczny, czyli zamieszkiwanie w czasie, jest współistotny.
Kiedy
podąża się w kierunku przeciwnym do tego, co oferuje nam sens, którym
człowiek może się żywić, wszelkie spotkania z „prawdą życia”
są dla nas wstrząsem. Obeznani z formą zasłaniamy się żartem,
ironią, szyderstwem... Ośmieszenie jest wtedy wyrazem pogardy i
dystansu, a to co mogło być dla nas szansą, zostaje
zneutralizowane i rozbrojone, i znowu możemy dalej, po swojemu, żyć.
*
Większość
ludzi żyje w cichej rozpaczy, cichej, to znaczy dla świata niesłyszalnej,
nierozpoznawalnej, lecz dla siebie prawie oswojonej, codziennej, nie
pojętej, z którą trzeba jakoś żyć…
*
Nie ma
lepszego sposobu zniewalania ludzi, jak dostarczanie im tego, czego
pragną. To zdanie, które jest zasadą napędową cywilizacji
konsumpcji, zapisał już dwa i pół tysiąca lat temu taoistyczny
mędrzec Lao Tsy. Ale jest też ono pokusą dla wszelkich działań
artystycznych, z teatrem w szczególności.
Zalewa
nas nadmiar, nadmiar informacji, przypadkowości, powtórzeń, cytatów
– postmodernizm. Jeśli chce się do ludzi mówić, konieczne
jest rozeznanie się w tym wszystkim, co nas otacza i jakaś
podstawa, minimum odpowiedzialności.
A mimo to, Jerzy Nowosielski zwykł był mawiać: Ja uważam,
że sztuka to właśnie mówienie językami, to proroctwo naszych
czasów.
Może
warto przypomnieć sobie zatem, co przekazała nam tradycja odnośnie
tego „daru”? „...jeśli pod wpływem daru języków
nie wypowiadacie zrozumiałej mowy, któż pojmie to, co mówicie?
Na wiatr będziecie mówili.” (1 Kor 14,9)
*
Kiedy
niebo jest kamienne albo jeszcze gorzej – puste, a trzeba coś
robić, więcej, bo być twórczym, warto może wtedy pamiętać
wiodąca zasadę tzw. Halachy, czyli „drogi”, jaką
wypracowali judaistyczni mędrcy, a którą można wysłowić w ten
sposób: Szukając tego, co poza tobą, co transcendentne, nie
jest najważniejsze jakiego zespołu zasad się trzymasz, ważne,
abyś się ich trzymał i nie traktował wybiórczo, zwłaszcza
wtedy, kiedy nadejdą trudności...
Zdolność
do transcendencji, do przekraczania samego siebie, jest cechą wyłącznie
ludzką. Kiedy jest ona próżna, bo uderza w pustkę, a kiedy sięga
autentycznych wartości?
Akt
transcendencji – niekonieczny i rzadki – z chwilą, gdy
zostanie przedsięwzięty, nabiera absolutnej wartości. Pośród więzów,
które człowiek sobie sam narzuca, transcendencja jest wartością
najbardziej wiążącą, gdyż odciska się na wszystkich działaniach
(...) Właściwie nie ma tu już nie tylko sztuki, ale i artysty
(...) Transcendowanie jest twórczością dokonywaną już nie w
materiale sztuki, lecz całego własnego życia.
Tadeusz
Kantor, na dzień przed śmiercią, miał powiedzieć: Całkowitą
prawdą w sztuce jest odkrywanie własnego losu, przeznaczenia...
*
Na
zakończenie tej fragmentarycznej próby przywołania muzycznego
tła, kilka zdań jeszcze o melodii, czyli o wartości,
rozstanie z którą, chyba najboleśniej odczuła sztuka. Kilka zdań
o pięknie.
Wyrosłe
z tradycji greckiej, rozumiane na wzór platoński, „piękno”
miało charakter zawsze transcendentny. Należało do niego dążyć,
porzucając kolejne przybliżenia, aż po idealną rzeczywistość,
która jest wszędzie i nigdzie. Od początku było ono łączone z
ideą dobra. Dopiero jednak tradycja chrześcijańska uczyniła piękno
bardziej realnym, dotykalnym, można powiedzieć, że umiejscowiła
je, przyjmując jako dar pochodzący od Stwórcy, dar, który człowiek
powtarza i ucieleśnia w swych najdoskonalszych dziełach.
„I
widział Bóg, że było dobre” – czytamy
w Księdze Rodzaju, w opisie aktu stwórczego Boga. W greckim tłumaczeniu
Biblii, tzw. Septuagincie,
hebrajskie słowo „t(o)b” (dobre), zostało zastąpione
greckim „kalon” (piękne): „I widział Bóg, że
było piękne.”
To, co
jest dobre, może być dobre również ze względu na swą użyteczność.
Piękno natomiast, jako transcendentne, nie może być poddane (ale
można je zniszczyć, w sobie zniszczyć), może być jedynie
podziwiane, kontemplowane, otoczone troską.
Swoją
rozprawę „O duchowości w sztuce”
Wasyl Kadinsky kończył cytatem z Meaterlinck’a:
Nie ma niczego innego na świecie tak bardzo łaknącego
piękna i tak bardzo pod jego wpływem rozkwitającego niż ludzki
duch...
Leonardo da Vinci, Traktat o malarstwie, Księga I,15;
przekł. M. Rzepińska, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław
1961.
Św. Augustn, Wyznania,
przekł. Zygmunt Kubiak, Inst. Wyd. PAX, s.172; (w oryginale:
„Ciężarowi świata tak błogo się poddawałem, jak
nieraz człowiek poddaje się naporowi snu.”)
Wasyl Kadinsky O duchowości w sztuce, przekł. Stanisław
Fijałowski, wydanej przez Państwową Galerię Sztuki w Łodzi,
1996
Metaforyczne rozdzielenie „krainy przestrzeni” i
„krainy czasu”, które już nie współegzystują ze
sobą, a także rozróżnienie „osoby” i
„jednostki” wraz z argumentacją, zapożyczyłem od
Chantal Delsol, z jej książki Esej o człowieku późnej
nowoczesności, wydanej przez „Znak”, w przekł.
Małgorzaty Kowalskiej, Kraków 2003.
Tę porażającą diagnozę wystawił już w XIX wieku Henry
David Thoreau, myśliciel i oryginał amerykański, który wyniósł
się z nowego
wspaniałego świata w swoją samotnię: Walden, czyli życie
w lesie. Jest to również tytuł jego książki, skąd
pochodzi ów cytat
Cytat z: Jolanta Brach-Czajna, Etos nowej sztuki, PWN,
Warszawa 1984, ss. 210-211.
|
|